January 25, 2010

POMOCY, czyli CZY TO SIĘ MOŻE UDAĆ, czyli...

...100 dni i nocy bez:
cukru (oprócz melasy i jej podobnym),
białej mąki,
białego ryżu i wszystkiego co białe generalnie (czyli wszystko ma być pełnoziarniste),
nabiału wszelkiego pochodzenia,
mięsa,
a nawet zielonej herbaty,
soli oprócz japońskich sosów sojowych długo fermentowanych,
ryby dozwolone 2 razy w tygodniu...
wszystko raczej na ciepło... (to najmniejszy problem)
Na szczęście lubię kaszę jęczmienną i umiem upiec pełnoziarnisty chleb na zakwasie.

Czekam na inspiracje, bo:
1. nie lubię ciecierzycy, fasoli i wszystkich grochopodobnych... (chyba, że są inspirowane kuchnią libańską np.)
2. od kiedy pamiętam, nie przeżyłam dnia bez słodkości
3. moim ulubionym daniem jest sałata z grzankami z kozim serem
4. ciągle podróżuję i nie mam wtedy wpływu na to co jem
5. nigdy nie byłam na diecie
6. mam tyle pracy, że nawet do banku poszłam ostatnio w jeansach i w piżamie, bo nie miałam czasu się przebrać
7. nie wiem czy to się uda...

I co Wy na to?

Ja tym czasem zjem ostatni kawałek kajmakowego tortu od Sowy, którego uważam za najlepszego cukiernika w tym kraju. Ale o tym za 100 dni... :)


January 24, 2010

CHLEB W SZCZECINIE

Rzadko udaje mi się odwiedzać moje rodzinne miasto, ale wracam do niego jak do sanatorium. Lubię to, że do tylu lasów i jezior można dojechać komunikacją miejską, lubię plątaninę ulic zbiegających się w siatce placów, stare kamienice - niestety bardzo zniszczone i tak blisko do morza. Każdy przyjazd do domu - to odkrycie nowego miejsca: herbaciarnia Fanaberia na ul. Bogusława, karczma przy Lasku Arkońskim, Cafe 22 (na 22 piętrze, skąd widać całe miasto)...

Są też rzeczy stałe: zupa pomidorowa Mamy jest wciąż tak samo dobra.

Tym razem dzięki rodzicom odkryłam wspaniała prostą piekarnię, gdzie chleb jest tylko rano. Prawdziwy żytni i pszenno-żytni za zakwasie. Bez fanaberii i szaleństw, ale wspaniały i prawdziwy. Piekarnia wygląda tak jak te, które odwiedzałam jako dziecko. I oby tak trwała.

PIekarnia
Jan i Andrzej Reczyńscy:
ul. Rayskiego 17, 70-442 Szczecin

Zdjęcia z jeziora Miedwie letnie ale na promocję regionu jest zawsze dobry czas.


January 17, 2010

BLOG ROKU - PODROŻE

Ponieważ lubię i podziwiam, jednocześnie z ciekawością przyglądam się drodze Ani, z którą 4 lata byłyśmy w jednej klasie w liceum w Szczecinie... zachęcam Was do odwiedzin jej Kronik Egipskich i do głosowania.

Powodzenia Anka!
 Szczegóły po linkiem:
http://kronikiegipskie.blogspot.com/2010/01/blog-roku-2009-chwila-prawdy.html

January 13, 2010

SZARA nie dla szarych ludzi


Kraków kojarzy mi się z beztroskim szwędaniem między kawiarenkami, restauracjami, księgarniami i galeriami. Nawet gdy jest szaro bardzo mi się tam podoba. Tak też było tym razem. Życie tam płynie wolniej niż w Warszawie (nawet włączjąc Kabaty do Warszawy) i dlatego za każdym razem, Kraków przynosi przyjemne hedonistyczne odprężenie. Tym razem oprócz niezmiennie ciepłej gościny mojej kochanej kuzynki, przeżyłam niezwykła wyprawę na sanki, prawie o północy, zakończoną klasztorem kamedułów (a raczej bramą klasztoru). Nigdy tego nie zapomnę: różowe niebo, kopiec Piłsudskiego nocą...




Kraków to zawsze przygody kulinarne. Tym razem postanowiłam przetestować nowe miejsca opisywane i polecane. Trafiłam do restauracji SZARA na Rynku. Wnętrze zdecydowanie nieszare. Przypominało mi tradycyjne francuskie bistro, choć brakowało w nim tego najważniejszego: gwaru gości, zapachów zniewalających, szybko poruszających się kelnerów, dźwięku sztućców... Byliśmy drugim zajętym stolikiem. Obsługa nienaganna. Karta powala cenami (to kolejna cecha wspólna z francuskimi bistro dobrej klasy, tylko rzeczywistość zupełnie inna). Dania bardzo ładnie podane, rozmiar europejski a nie syberyjski, ciekawe połączenia smaków np. zrazy z grzybami i śliwką. Niestety temperatura dań tylko ciepława, talerze niepodgrzewane. Ogólne wrażenia dobre, ale stosunek ceny i jakości przesadzony. Nie próbowaliśmy wystarczającej ilości dań, żebym mogła obiektywnie ocenić kuchnię. Nie wiem czy wrócę, bo za te ceny wole poszwędać się po paryskich bistrach. O moim ulubionym napiszę wkrótce.

Z miejsc bardzo polecanych w Krakowie na pierwszym miejscu jest kawiarnia-księgarnia BONA na ul. Kanoniczej. Spędziłam tam z przyjaciółką chyba dwie godziny prowadząc z młodym księgarzem pasjonujące wymiany myśli na tematy około literackie. A największym zaskoczeniem był napar z liści melisy... zupełnie nieekspresowy :)


January 12, 2010

PIERWSZY CHLEB... po męsku

2 bochenki zagniecione według przepisu ze strony, którą niedawno odkryłam. Nie dodałam drożdży, dosypałam jeszcze trochę orzechów, pestek słonecznika i dyni. Samolot Warszawa - Genewa 16.30, atak zimy, chleb rośnie wolno... napisałam instrukcję królewiczowi, zostawiam dwa garnki żeliwne i wystawiłam na próbę (królewicza, bo garnki sprawdzone)...

Efekt jaki jest każdy widzi... Podobno pyszne... Bardzo jestem dumna ;)

Upiekłam jeszcze kilka chlebów z tej strony (m.in. z ziemniakami i litewski). Oba rewelacyjne.

December 31, 2009

NA NOWY ROK




Życzę wszystkim hedonistom:
zdrowia, bo to najważniejsze,
odwagi aby być sobą,
smaku życia,
wolności wyborów,
pięknych zapachów, dźwięków, obrazów

oraz (tak jak obiecałam):
ognia i żaru na codzień...
:) 



Dzisiaj podjęłam się zrobienia drugiego tortu w życiu. Pierwszy zajął mi cały dzień i wylądował na podłodze w jednej sekundzie, zanim zobaczyła go jubilatka. To była swego rodzaju przepowiednia...


Ten dzisiejszy jest równie nieporadny, tak samo się starałam, ale mam nadzieję, że jego koniec będzie znacznie bardziej optymistyczny. Trzymajcie kciuki. Urodziny mojego księcia już o północy...

December 28, 2009

MADERA - wyspa dla botaników i przyjaciół leśników

Chcieliśmy uniknąć szaleństwa przed świętami i pochodzić jeszcze chwilę w sandałach. Maderę nazwałam wyspą dla emerytów, botaników i przyjaciół leśników. Było zupełnie pusto, ciepło (18-22C) i dziwnie spokojnie mimo silnych wiatrów.


Kulinarnie Madera nie rzuca na kolana: porcje za duże, tuńczyk przepieczony, kuchnia prawie bez ziół, ale.... bardzo podobało mi się to, że na targu sprzedawali wyłącznie własne produkty. Spodziewałam się wielu gatunków ryb, owoców morza. A tu niespodzianka:
- "bacalhau" suszony dorsz
- espada (black scabbardfish) - ryba żyje na bardzo głębokich wodach i wypływa płyciej (ok. 200-500 m) w nocy, wtedy tylko można ją złowić. Espadę podają jako filety z sosem z maracui lub bananów, które na Maderze rosną jak u nas jabłka.
- tuńczyk (zdecydowanie nie umieją go przyrządzać, ale gdy poprosiłam o lekko "potraktowany" był całkiem niezły )
- ośmiornica
- "lapas" - owoce morza z gatnku małż o bardzo ciekawym smaku, podawane grillowane z oliwą czoskiem i cytryną

Największą radość sprawiła nam jednak wizyta na targu, gdzie kupiliśmy filet espady (głowy gratis:), kilka pomidorów, pęczek pietruszki, marchewkę... z czego wieczorem ugotowaliśmy z przyjaciółmi zupę rybną.


Jedyne przed czym przestrzegam to stoiska na piętrze targu. Sprzedają tam hybrydy owoców: maracuja z pomarańczą, maracuja z bananem etc.  Kuszą, częstują... niestety po zakupie tych samych owoców odkryliśmy, że dolewają do nich aromatów, likierów i w tej formie podają do spróbowania.


Jedyny owoc-hybryda, wart każdych pieniędzy, to melanż banana i ananasa.


Smaku nie mogę zapomnieć do dziś. Polecam też przedziwną anonę, która przypomina gruszkę, a w smaku ma nutę banana. Na wyspie sprzedają likier z anony. Mnie najbardziej smakował likier z maracui z drobinkami owoców w butelce... Na pewno znajdzie się wkrótce w jednym z moich przepisów.
Mercado dos Lavradores
Rua Brigadeiro Oudino, Funchal

Tradycyjnym daniem mięsnym są wołowe szaszłyki (ogromnych rozmiarów) "espetada". Aromat nadają im gałęzie drzewa laurowego, na które nabite jest mięso. Piękny aromat.

Absolutnym przebojem jest chleb czosnkowy "bolo do caco". Niby proste, ale pyszne. Okrągłe chrupiące chlebki przekrojone na pół, a w środku roztopione masło z pietruszką i świeżym czosnkiem.

Zwiedziliśmy kilka miejscowych restauracji: od typowych, z poprawną kuchnią, przez restauracje na odludziu (gdzie w tym samym czasie biesiadowało chyba koło gospodyń wiejskich), po naszą ulubioną restauracyjkę w centrum Funchal, w małej uliczce. Nazywa się OLIVES, przypominała mi dobre francuskie małe restauracje, menu oparte na produktach miejscowych, ale z wyrafinowaną nutą. Mają krótkie menu (jak każda dobra restauracja), dania takich rozmiarów, aby można było (na wzór francuski) zjeść przystawkę, danie, deser... i nie paść. Podobno świetna kawa, czego potwierdzić nie mogę bo nie pijam :) Najbadziej przypadła mi do gustu pierś z kaczki w sosie porto z puree ze słodkich ziemniaków i pomarańczą. Na przystawkę świetne grillowane sardynki, zupa ze słodkich ziemniaków i zupa dyniowo-pomarańczowa. Na deser podają pyszny creme brulee, choć to nie jest bardzo portugalskie ;) Dodatkowym atutem była dobra muzyka, obsługa z klasą, wiedzą i poczuciem humoru i bardzo przystojny kucharz :)

Olives
Rua Queimada Cima
9000-065 Funchal, Portugal
291 236 004


Na "końcu świata" (Ponta do Pargo) trafiliśmy do uroczej herbaciarni CASA DE CHA "O FIO". Podano nam w wielkim dzbanku napar ze świeżej mięty, kopru włoskiego i trawy cytrynowej. Do tego mus z mango... po 5 minutach powtórka ;)


Najbardziej zauroczył mnie jeden z ogrodów botanicznych Jardim Tropical Monte Palace. 


I te zmiany krajobrazów....

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Popular Posts