January 14, 2012

WEEKENDOWY PRZEGLĄD PRASY

Zima idzie, wiatr szaleje po polu przed moim domem, klikam od 20 minut w ekran i znowu mam wrażenie, że niczego tam nie znajduję. Życie może upłynąć na wchodzeniu w kolejne portale, blogi... A tona książek czeka przy kominku – o prasie nie wspomnę.

Wczoraj przyszedł do mnie pierwszy numer JAMIE MAGAZINE. Zaprenumerowałam go zupełnie bez namysłu, ale przyznaję poddałam się okazji. Na Taste of Christmas, stoisko z magazynem, nie tylko oferowało do prenumeraty rocznej po 3 numery i książkę Jamiego, ale, co najważniejsze, na pytanie czy wyślą mi magazyn do Polski... usłyszałam odmowę... a za chwile podszedł sam wydawca, zmarszczył czoło i powiedział: "Sure, we can do it!". Nabazgrał adnotację z personalną aprobatą nieopłacalnej transakcji (dla wydawcy oczywiście) i w ten sposób zostałam szczęśliwą posiadaczką pierwszego numeru Jamie Magazine. Przepisów Jamiego właściwie nie próbuję z powodu braku subordynacji kulinarnej. Lubię natomiast jego estetykę w designie i fotografii. David Loftus, który od lat fotografuje wszystko co Jamie ugotuje i gdzie Jamie nie pojedzie, wpisał się już na stałe na listę jednych z lepszych fotografów kulinarnych. Jego charakterystyczny prosty i naturalny lecz bardzo świadomy styl, ma wielu fanów. Sam David Loftus w tym numerze mówi o podstawowych błędach obecnych trendów fotografii (np. nieświadome operowanie małą głebią ostrości) i o tym, jakich dań nie lubi fotografować (tych z 3 gwiazdkami Michelina :). Spora część magazynu poświęcona jest fotografowaniu smartphone'ami.

Bez przekonania kupiłam styczniowy numer KUCHNI i tu niespodzianka. W tym cienkim przedmiocie, znalazłam co najmniej połowę zawartości godną uwagi.
Po pierwsze wywiad z moim ulubieńcem Nigelem Slaterem, z którego zapamiętam, że "gotowanie dla bliskiej osoby jest wyznaniem miłości". To mi dało do myślenia czy wyznanie dwa do trzech razy dziennie nie jest przesadą. Zdanie to tłumaczy też mój upór w ciągłym proponowaniu "ugotuję Ci coś" mojej przyjaciółce, choć ona ani jedzenia nie utożsamia z nagrodą, ani nie żyje żeby jeść.
Po drugie świetny artykuł o kolejnym kulinarnym zakątku Berlina – Simon-Dach-Strasse.
Po trzecie, ciekawy felieton Ludwika Lewina o maśle. Powinnam tu zakończyć bo najbardziej lubię 3 i 7. Dobrnę jednak do punktu czwartego, zdecydowanie najlepszego, a mianowicie błyskotliwej wymiany myśli i zdarzeń między Tadeuszem Pióro i Markiem Bieńczykiem. Ten drugi (ostatni będą  pierwszymi Panie Marku), od dawna wzbudza mój podziw, z powodu elegancji używania języka (nie tylko do degustacji win), wielkiej erudycji i cechy, bez której nie da się z nikim przetrwać na dłuższą metę – poczucia humoru. Ostatnio wpadłam w lekkie zmieszanie przeczytawszy artykuł o Rolandzie Barthesie w magazynie "KSIĄŻKI". Poczułam, że moja erudycja leży daleko od Paryża, w nienajlepszym regionie globu, ale i tak tekst Marka Bieńczyka przyniósł mi wiele przyjemności. Cieszę się więc, że taki erudyta potrafi pogadać o króliku, koniu i podbojach miłosnych w sposób dla mnie zrozumiały i rozbawić mnie do łez. Odetchnęłam też z ulgą, że tej konwersacji nie czytałam w środkach komunikacji publicznej.

FOOD&FRIENDS zaprenumerowałam bez żadnych oporów. Gdy kupowałam drugi numer, myślałam, że szybko skończą im się pomysły na materiał i miejsca rodzime. Cieszę się, że nie miałam racji. Magazyn trzyma poziom i co dla mnie ważne, jest bardzo estetyczny, równy poziomowi skandynawskiego designu. W numerze świątecznym również Berlin, choć inaczej, ale bardzo tam dużo ciekawych adresów, wywiad z Amaro i sporo "gwiazdkowych" przepisów (tu mam na myśli poziom skomplikowania potraw oczywiście).

Miłego weekendu bez internetu ;)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Popular Posts