Do Orange nie dotarłam. Zawsze obawiam się powrotów do zaczarowanych miejsc, bo nic nie smakuje tak jak ten pierwszy raz... (tak twierdzi mój doświadczony towarzysz podróży – jak ładnie określa tę niezbędną funkcję w życiu
Liska;). W tym roku odwiedziłam jednak ponownie dwa miejsca wspomnień. Dzisiaj o pierwszym z nich:
Aux Plaisir des Yeux czyli dla przyjemności oczu ale też podniebienia.
Simiane-la-Rotonde to jedna z wielu prowansalskich wiosek średniowiecznych na wzgórzu. Zwiedzić w niej można pozostałości XI-wiecznego zamku i zjeść lunch przy małym stoliku na zakręcie kamiennej uliczki. Właściciele sprzedają miejscowe specjały: oliwy, alkohole, zioła, olejki lawendowe oraz serwują tarty słodkie i słone. W tym roku wzbogacili ofertę o „plat du jour”, które było pyszne. Nazwali to moussaka, ale nie było w niej ziemniaków i beszamelu (na szczęście!). Zapieczone mięso mielone pod koszulką bakłażanowo-pomidorowo-ziołową. Do tego lampka wina, pastis... i czas staje w miejscu. W Simiane jest też turystyczna knajpka na zabytkowym tarasie lecz ja zawsze wybieram mój stolik na zakręcie.
Jeśli zajedziecie kiedyś w te strony, koniecznie odwiedźcie kopalnie ochry w Roussillon. A potem kolacja w Bar des Couleurs na placyku na wzgórzu (chyba nie pomyliłam nazwy, choć trudno mi namierzyć dokładne dane w Internecie;). Mają przyjemny taras z ładnym światłem o zachodzie słońca.
Vive la Provence!