Tym razem Wenecja była planowana z dnia na dzień, pociągiem, z jednym noclegiem, bo blisko, bo jak można nie wstąpić. I było CIUDOWNIE. To był 4 dzień naszej podróży i włoski akcent całkowicie zdominował język ojczysty. Rozumiałyśmy się jedynie nawzajem, Włosi myśleli, że mówimy tajemniczym dialektem a Polacy, że nam ostro odbiło. Na szczęście to odbicie towarzyszy nam czasem do dziś, choć wróciłyśmy z Włoch dokładnie miesiąc temu.
Jest prosty sposób, aby Wenecja była bardzo przyjemna:
omijać San Marco, Rialto, Accademia... skręcać dokładnie w odwrotną uliczkę niż tłumy turystów. Okazuje się, że Wenecja jest pusta, bo turyści poruszają się w porywach 3 głównymi trasami.
Kulinarnie miasto jest ryzykowne, choć najlepiej żywić się prosciutto San Daniele, serem i winem. My skorzystałyśmy z polecenia koleżanki z Italianissimy i choć tanio nie było, bo coperto, servizio i srizio... było warto. Miejsce jest niedaleko Rialto, na placyku obok sporo ludzi, a w Circolo La Buona Forchetta siedzi tylko właścicielka i rozgadane starsze panie pijące prosecco. Prosecco według I było rewelacyjne, moje czerwone wino na kieliszki również... Talerz grilowanych owoców morza i ryb prosty, świeży i z duszą... potem zrozumiałam dlaczego.
Po rybach nie mogłam sobie darować, że nie wzięłam spaghetti alle vongole (czyli spagetti z przegrzebkami) i spytałam czy mogę pół porcji i o zgrozo primo po secondo... No problemo oczIwiście (włoski akcent obowiązkowy) :) Było najlepsze jakie jadłam, a tajemnica duszy ujawniła się przy podaniu talerza makaronu. Danie przyniósł mi kucharz, pan w średnim wieku o ciepłych oczach i CIUDOWNYM uśmiechu. Brzmi jak opowieść z taniej beletrystyki, ale na szczęście prawdziwych wrażeń nie da się opisać słowem i dzięki temu trzeba wracać, żeby przeżyć raz jeszcze i nie zapomnieć. Rozczarowaniem był jedynie deser, choć ładnie wyszedł... na zdjęciu.
Drugie magiczne miejsce, które odkryłam dzięki towarzyszowi podróży lata temu, a on jeszcze dawniej... to ENOTECA CANTINONE "Gia Schiavi" Dorsoduro - 992 Fondamenta San Trovaso. Bardzo blisko Accademia, winiarnia i kilka małych kanapek, niestety dotarli już tam turyści amerykańscy przekrzykujący nawet włoski gwar.
Zawsze piję tam fragolino bianco... to taki słodki "muscat" z winogron odmiany fragolino, które smakują jak truskawki :) Można kupić na butelki, ale trzeba o nim wiedzieć.
Jeśli poprosimy, starszy Pan, przyniesie z zaplecza, naklei malutką etykietę... Nic więcej, ale miejsce obowiązkowe, nawet 2 razy dziennie.
O kawie pisać nie umiem, bo nie piję. Według I niezła była ta i tu:
I jeszcze BURANO. Nie mylić z Murano... To już nie restauracja a wyspa; pusta i kolorowa. Pojechałyśmy vaporetto, bardzo długo, ale warto było. 3 miejscowych, 23 stopnie o 21.00, feria kolorów. To miejsce polecam właśnie nocą. Nie przyjeżdża tam wtedy nikt poza miejscowymi...
Potem vaporetto na Fondamenta Nuove i nocny spacer do hotelu, po drodze grappa di moscato.
Pociąg polecam, tym bardziej do Wenecji. Choćby dla widoków...
Następna stacja Bolonia...
No comments:
Post a Comment