March 1, 2012

PORTO – cz. 2

Ostatnio mam szczęście do odwiedzania miast mających swoją własną tożsamość. Nie kojarzą mi się z niczym poza nimi samymi. Tak samo było z Porto. Jedynie most Maria Pia projektu Eiffle'a przypominal kawałek paryskiej wieży, ale tylko przez chwilę :)
 To moje pierwsze miejsce w Portugalii. Wcześniej była Madera, ale to inna historia, raczej botaniczna i krajobrazowa.

Dlaczego warto odwiedzić Porto, oprócz ewidentnej pokusy wypicia dobrego Porto:

• Miasto mimo swojej wielkości zupełnie nie przytłacza. Jego strome uliczki, labirytny schodów, wzgórza, dają każdemu spacerowi swoistą intymność. Czas jakby się w tym miejscu zatrzymał. Nie wynika to jedynie z biedy, która bardzo rzuca się w oczy, ale nie zasmuca. Niepokoi jedynie stan starych kamienic pokrytych ozdobnymi kafelkami. Wiele z nich jest w stanie skrajnej ruiny.
Podobno miasto jest w trakcie odnawiania starych budynków. Bycie na liście światowego dziedzictwa UNESCO zobowiązuje i uniemożliwia budowanie nieprzystających nowych plomb w sercu starówki.

• LUDZIE. Zupełnie subiektywnie i bez znajomości języka, miałam wrażenie, że mieszkańcy Porto są pogodzeni ze wszystkim. Akceptują turystów, nieznajomych, nie warczą na siebie; jest w nich łagodność i życzliwość, jakiej nie było już na lotnisku we Frankfurcie. Miałam wrażenie, że Portugalczycy z tego regionu nikogo i niczego nie udają. To czasem szokuje kogoś, kto sporo czasu spędził w Paryżu. Nasz miejscowy przewodnik powierdził moje wrażenia międzyludzkie i powiedział, że Porto ma bardzo niski poziom życia i niezwykle wysoką jakość życia. To chyba najlepiej tłumaczy radość z tu i teraz, z pogody, przyrody, ładnej architektury, świetnego i bardzo taniego wina, świeżych prostych dań rybnych... Przeczytałam przed wyjazdem książkę "Spokojnie, to tylko Portugalia". Wiele rzeczy się sprawdziło. Dwie jednak zupełnie nie: – ludzie podobno nie mają wielkiego poczucia humoru (bzdura, albo miałam wielkie szczęście towarzystkie) – Portugalczycy nie lubią się spoufalać, nie są zbyt otwarci, co nie znaczy, że niemili. Tu też miałam szczęście. Dziewczyny prowadzące pensjonat przed wyjazdem spytały czy mogą nas przytulić i szybko rzuciły nam się na szyję ;) Czysty introwertyzm :)
• PRZYRODA. Rano budziły mnie mewy i koguty. Dźwięk tych pierwszych towarzyszył mi przez cały pobyt. To dziwne uczucie, bo oceanu nie czuje się na starówce, a mewy są wszechobecne.

Górki  i pagórki są niezłym treningiem, choć da niewprawnych wędrowców mogą być uciążliwe.  Mimo dobrze rozwiniętej komunikacji miejskiej, wszędzie chodziłam pieszo. Zakwasy na łydkach murowane.
Rzeka Douro, serce Porto, zagłębie dobrego wina i pięknych widoków, które można podziwiać podczas jednego z proponowanych rejsów.

Ocean dający poczucie zupełnej wolności i oderwania. Ostatni dzień spędziłam na plaży (20 minut z centrum autobusem 500 w kier. Matosinhos). Osiągnęłam stan nirwany. Pod koniec lutego szurać gołymi stopami po piasku...
 
• Tanie i rewelacyjne wino (zero efektów ubocznych – prawdopodobnie dzięki małej ingerecji chemii), świeże ryby w Matosinhos (o tym w kolejnym wpisie), pomarańcze na drzewach, wszędzie duży wybór herbat i ziół (co dla niepijących czarnej herbaty i kawy jest dość ważną zaletą).

• Poza piękną starówką wpisaną na Listę światowego dziedzictwa UNESCO, w Porto jest kilka bardzo ciekawych obiektów architektury współczesnej:
Budynek Vodafone
Casa da Musica

Cada da Musica na pierwszym planie, w tle biurowiec.
Lotnisko. Oprócz walorów architektonicznych: jazz na żywo o 10 rano, a sklep wolnocłowy reklamowany hasłem anti-crisis zone ;) I skąd ta opinia o braku poczucia humoru ;)



Reszty powodów, tych najważniejszych nie umiem opisać i dobrze :) O tym gdzie jeść, spać i pić w kolejnym wpisie.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Popular Posts